Już od trzech lat polscy sadownicy nie mogą eksportować swoich produktów na rynek rosyjski. Czy producentom jabłek udało się ominąć rosyjskie embargo? Jakie skutki przyniosła akcja "Jedz jabłka na złość Putinowi"? Ile prawdy jest w tym, że polskie owoce podbijają azjatyckie rynki? Odpowiada Mirosław Maliszewski, prezez Związku Sadowników RP.
- Niestety nie poradziliśmy sobie z embargiem. Na rynek rosyjski eksportowaliśmy milion ton jabłek rocznie.Utrata tak chłonnego rynku nie jest możliwa do zastąpienia jakimkolwiek innym rynkiem. Akcja patriotyczna odniosła tylko doraźny skutek, nie zmieniła obserwowanego już od dłuższego czasu trendu zmniejszenia się popytu na jabłka na rynku wewnętrznym.
Polskim sadownikom z pomocą przyszła Unia Europejska. - W poprzednich latach, dzięki unijnym mechanizmom pomocowym, producenci jabłek mogli dostarczać owoce organizacjom charytatywnym, a w zamian otrzymywać rekompensaty finansowe.
Czy to znaczy, że polskich jabłek w ogóle nie ma już w rosyjskich sklepach? Ostatnio obserwuje się przecież duży wzrost eksportu na Białoruś. Są sugestie, że Białorusini skupują polskie jabłka na eksport.
- Na pewno jakaś część jabłek trafi do Rosji przez Białoruś. Szczególnie na wiosnę, kiedy my wyjmujemy jabłka z chłodni, a Białoruś ma ich niedostatek. Wtedy kupuje owoce od nas.
Mirosław Maliszewski wskazuje też na to, że wbrew powszechnym przekazom, polskie jabłka nie trafiają hurtem do Azji, a pozostają wewnątrz rynku europejskiego. - Gro handlu jabłkami odbywa się w ramach Unii Europejskiej. Udało się zwiększyć eksport polskich jabłek na rynki Europy zachodniej. Staramy się także docierać do Afryki Północnej, jesteśmy obecni w Algierii i Egipcie.
Ekspert podkreśla jednak, że różnica w wolumenie sprzedaży polskich jabłek jest ogromna. - Do Rosji sprzedawaliśmy setki tysięcy ton, tam setki. Dodatkowo od 2014 r. obserwujemy drastyczny spadek opłacalności produkcji. Ta część jabłek która nie trafia do Rosji,ląduje na rynku wewnętrzny, co obniża ich cenę. Biorąc pod uwagę wysoką kapitałochłonność branży, jej kondycja jest fatalna. Mechanizm Unii działa już tylko a poziomie 90 tys. ton, a zbiorów mamy dużo więcej. Stąd też ceny są o 50% niższe niż rok temu.
Okazuje się, że problemem dla polskich sadowników jest również dostęp do siły roboczej. - Polacy nie są zainteresowani pracą sezonową, w związku z czym sadownictwo korzystało z usług Ukraińców. Obecnie jednak jest problem z terminowym uzyskiwaniem wiz w konsulatach na Ukrainie.