Przed nadejściem obecnego sezonu prowadził Pan bardzo intensywne rozmowy ws. łagodzenia skutków embarga. Z jakim skutkiem?
Mirosław Maliszewski: Jeżeli mam być szczery – doraźnie niezbyt dużym. Unijni urzędnicy uważają, że już dawno powinniśmy sobie poradzić z embargiem i nie widzieli potrzeby zwiększania limitu na wycofywanie (przypomnę, że tegoroczny stanowi tylko około 25% ubiegłorocznego). Podobnie niestety nasi ministerialni decydenci. Ponadto widziałem wyraźne zachłyśnięcie się Chinami, jako tymi, którzy rzekomo chcą kupować w Polsce całe statki i pociągi załadowane jabłkami. Często słyszałem, że kryzysu nie będzie.
W zeszłym roku, żeby ratować sytuację pojechał Pan nawet na rozmowy do Moskwy. Chyba z czystej ciekawości..? Przecież Rosja wprowadziła embargo na nasze produkty rolne już 1 sierpnia 2014 r.
MM: To prawda, ale nie wolno zrywać kontaktów tylko dlatego, że wymaga tego polityka. Realizując kolejny rok kampanię „Jabłka każdego dnia” chcieliśmy mimo embarga zachęcać Rosjan do zakupów w naszym kraju. Ta wizyta miała miejsce zimą 2015 roku, a już wiosną zabrakło w Polsce jabłek.
To dlaczego w tym roku Pan nie pojechał?
MM: Od jakiegoś czasu wyjazdy do Rosji są w naszym kraju traktowane niemal jako zdrada- nie miałem więc możliwości. Poza tym nasz wschodni sąsiad też się „usztywnił” w relacjach.
Zapewne Rosjanie wykorzystali okazję, aby podkreślić naszą „bezsensowną” politykę wobec Federacji Rosyjskiej?
MM: Oczywiście, dali nam to wówczas wyraźnie do zrozumienia. Szczególnie podczas specjalnie zorganizowanej konferencji prasowej, szeroko nagłaśnianej i emitowanej w rządowym kanale „Rossija 24”, kiedy wyraźnie powiedzieli; „Chcecie żebyśmy kupowali Wasze jabłka, to zmieńcie swoje podejście do naszego kraju”.
A brukselskie rozmowy Unią?
MM: Gwoli prawdy stwierdzić muszę, że z podobnie chłodnym przyjęciem spotykam się podczas rozmów z przedstawicielami Komisji Europejskiej. W obu przypadkach nasze argumenty jak piłeczka odbijały się od ściany. Totalny brak zrozumienia w Brukseli, a w Moskwie jawne sugerowanie, że w najbliższym czasie – choć byśmy mieli najlepsze jabłka na świecie - nic nie wskóramy.
Wielka polityka z jednej, a wyrachowana kalkulacja z drugiej strony? Czy tak należy odbierać wyniki rozmów w sprawie naszych produktów rolnych i rekompensat?
MM: Dokładnie tak. Gra wielkich interesów zadecydowała o tym, że formy pomocy kierowane z Unii są niedostateczne. Duża ilość jabłek trafiła do przemysłu przetwórczego. A kto tym przemysłem włada? Nie jest tajemnicą, że wielkie korporacje z zagranicznym kapitałem. W rozmowach nie owijano w bawełnę sugerując: - Macie doskonale rozwinięty przemysł przetwórczy. Możecie bez trudu zagospodarować nadwyżki owoców, nie pozostawiając ich w sadach, czy przeznaczając do biogazowni. Nikt oczywiście nie dodawał, że właściciele zakładów będą bogacili się kosztem polskich rolników. Komisja odrzuciła więc nasz projekt, który przewidywał wyższe rekompensaty za utylizację owoców, ich pozostawienie w sadach, czy wykorzystanie w biogazowniach.
Ile zarabiają, na wymuszonych w ten sposób przez Unię dostawach, zakłady przetwórcze?
MM: Nikt nie prowadzi takiej statystki. Jest to skrzętnie ukrywane. Nie ma wątpliwości, że płacąc sadownikowi za jabłka poniżej 20 groszy za kilogram, ktoś na tym dobrze zarobi”.
Wyjaśnijmy – to nie są tylko jabłka tzw. przemysłowe, ale często też deserowe, te które trafiały w ubiegłych latach do Rosji?
MM: Tak, nasze eksportowe owoce, których nie możemy wysłać na rynek rosyjski, są przerabiane na koncentrat. Najgorsze jest to, że nasze sadownictwo na tym traci. Ceny bowiem są nieporównywalnie niższe, niż uzyskiwalibyśmy za jabłka eksportowane do Rosji.
Wróćmy jednak do rozmów w Moskwie...
MM: Niestety dziś ich nikt nie prowadzi. Chciałbym bowiem zaznaczyć, że z importerami, handlowcami mamy nadal dobre kontakty i często słyszymy, że nasze jabłka są najlepsze i gdyby nie polityka, zapewne w kolejnych sezonach byśmy bili rekordy sprzedaży. Cały czas mam jednak nadzieję, ze na ten rynek kiedyś powrócimy. Każdy kryzys, nawet najtrudniejszy, kiedyś się skończy. Stąd nasz najważniejszy postulat w warszawskim proteście.
Nie daje się jednak uniknąć polityki...
MM: Tak, jeżeli nie będzie zmiany stanowiska naszego rządu w stosunku do Federacji Rosyjskiej, w kontekście ich działań na Ukrainie i w ogóle na arenie międzynarodowej, nie ma mowy o zniesieniu embarga. Kryzys będzie się więc pogłębiał.
Czy można oczekiwać, że Rosję w imporcie polskich jabłek zastąpią Chiny?
MM: Niestety w najbliższym czasie nie przewiduję takiej sytuacji. Przypomnę, że od kilkunastu tygodni mamy podpisane porozumienie o dopuszczeniu na tamtejszy rynek naszych jabłek. Mamy, jako Związek, w tym ogromny udział. Sam kilka razy byłem na rozmowach w Pekinie. Jednak to, co wbrew naszej woli zrobiono z zapisami tego porozumienia zakrawa na skandal. Sadownicy masowo wycofują się z certyfikowania swoich sadów. Głównie, z powodu postawionych zaporowych wymagań, szczególnie finansowych. Musimy te zasady zmienić i zrobić wszystko w kraju, aby spełniać najbardziej ostre warunki eksportu i móc tam sprzedawać.