SadyOgrody.pl: Jak koronawirus wpłynął na rynek jabłek i czego możemy oczekiwać w tym sezonie?
MM: W pierwszej fazie pandemii, nazwijmy ją „fazą paniki” konsumenci uznali owoce jako naturalne wzmocnienie organizmu przed atakiem korona wirusa. Zakupy były wzmożone, nawet jabłka kupowano na zapas. Ceny mocno wzrosły. Potem przyszła druga faza, nazwijmy ją „fazą przyzwyczajenia”, gdzie ten korzystny dla nas trend skończył się. To zaczęło się już jesienią ubiegłego roku. Zakupy gwałtownie spadły i to nawet do niższego pułapu niż przed epidemią. Tom też miało zasadniczy wpływ na kłopoty cenowe z wiosny i lata tego roku. Podaż przewyższyła znacznie popyt i wszystko nagle runęło.
Jeśli zaś chodzi o inne wpływy koronawirusa, to wyraźnie widać wzrost zainteresowania świadomych konsumentów tzw. „bezpieczną żywnością”, w tym ekologiczną. Zwiększyła się sprzedaż jabłek na tackach i w formie przetworzonej (soki, musy) oraz zakupy poprzez internet.
Widzą to też nasi konkurenci, np. w Europie Zachodniej i sadzą dość dużo odmian odpornych lub tolerancyjnych na niektóre choroby, zwłaszcza parcha jabłoni. Niemcy nawet w 15% nowych nasadzeń jabłoni wybierają takie odmiany. Zjawisko to będzie się z pewnością nasilało. Chodzi o ograniczenie pozostałości środków ochrony roślin w owocach. Tego też będą wymagały sieci handlowe.
To są trwałe trendy, które są światowymi i, które musimy brać pod uwagę planując rodzaj produkcji w naszych gospodarstwach.
SadyOgrody.pl: Czego mogą oczekiwać sadownicy w kolejnych latach? Jaka czeka ich przyszłość?
Mirosław Maliszewski: Niestety nie widzę przyszłości w różowych barwach. Dla tradycyjnych z naszego punktu widzenia odmian jabłoni dobrych perspektyw nie widać. Aby były lepsze ceny musiałby się pojawić na nie większy popyt. Nie będzie go ani w naszym kraju, ani w żadnym innym. Ceny więc raczej nie wzrosną. No chyba, że przyjdzie przymrozek i zniszczy część produkcji u nas i u konkurencji.
W eksporcie musimy poprawić relacje pomiędzy podmiotami eksportującymi, bo inaczej i my i te podmioty polegniemy. Nawet mając kilkaset tysięcy ton dobrej Gali i Goldena nie zarobimy konkurując sami ze sobą. Dowodem jest to, co się teraz dzieje w handlu tą pierwszą odmianą. Wszyscy chcą ją sprzedać we wrześniu wywołując ogromną presję na rynek, który jak widać tego nie wytrzymuje. Nikt takiej ilości nie zagospodaruje po rozsądnych cenach przez jeden miesiąc. Handel więc to perfidnie wykorzystuje. Ceny spadają, choć nie muszą.
Na rynku wewnętrznym musimy oprzeć się wyniszczającej nas dominacji supermarketów i przetwórni.
W dłuższej perspektywie trzeba się zastanowić nad uprawą odmian klubowych (i to nie tylko jabłek), bo ten segment rynku bardzo szybko rośnie. Ekologii też nie powinniśmy się bać. Trzeba też inwestować w osłony przeciwgradowe (w przypadku jagodowych w folię przeciwdeszczową) i instalacje antyprzymrozkowe, bo tylko one skutecznie zabezpieczają przed stratami i gwarantują systematyczność dostaw.
Na drogich rynkach wymagana jest perfekcyjna jakość i ją musimy bezwzględnie poprawić. Ktoś jednak musi chcieć za to zapłacić dużo więcej niż obecnie.
SadyOgrody.pl: Gdzie szukać rozwiązań i jak podnieść opłacalność produkcji?
Mirosław Maliszewski: Wystarczy popatrzeć co robi nasza konkurencja. Na Wschodzie, gdzie jest ogromny boom inwestycyjny sadzi się odmiany jabłek, które sprzedadzą się w każdym zakątku świata. Sady mają przeważnie duże powierzchnie, przez co łatwiej jest organizować duże partie jednolitego towaru. Obok jabłoni sadzi się gruszki, czereśnie, borówki i np. maliny. Są też niższe koszty wytwarzania niż u nas. Produkcja rośnie w szybkim tempie. To dla nas ogromna konkurencja, która za niedługo może się nawet pojawić na półkach naszych sklepów.
Na Zachodzie po to, aby przeciwstawić się bardzo taniej ofercie z Polski w nowych nasadzeniach dominują odmiany klubowe, do których nie mamy dostępu, odmiany lokalne i odporne na choroby z myślą o produkcji ekologicznej. Już dziś jest w Europie produkowane ponad 400 tys. ton klubowych jabłek, a za 5 lat ma ich być ponad 600 tys. ton (wzrost o 40%). Samej Pink Lady produkuje się już ponad 200 tys. ton rocznie. W Niemczech nowe nasadzenia jabłoni klubowych stanowią około 50%, we Włoszech i Francji jeszcze więcej. „Kluby” zakładane są także w przypadku gruszek, śliwek, borówek, a nawet truskawek i malin. Wszystko po to, aby wyróżnić się na rynku od konkurencji i mieć produkt, którego inni (szczególnie Polacy) nie mają. W efekcie uzyskać lepsze ceny.
Tak więc gdzie za pięć lat będzie dla nas miejsce na światowym rynku owoców, jeśli nic nie zmienimy?
Na Wschód raczej nadal nie wejdziemy, na Zachodzie będzie bardzo ciasno, na dalekie rynki nie mamy dostatecznej oferty. Pozostanie rynek wewnętrzny, Egipt i kilka innych tanich krajów. No i oczywiście taśma lub kisten na punkcie skupu - one przyjmą wszystko.
Zdaję sobie sprawę, że to złe informacje. Wielu nie chce ich nawet słuchać, trwając w przekonaniu, że obecny model polskiego sadownictwa jest optymalny, a przyczyna kryzysu to tylko duża produkcja.
Źródło: https://www.sadyogrody.pl/owoce/101/maliszewski_musimy_przeciwstawic_sie_wyniszczajacej_dominacji_sieci_i_przetworni,27772.html